Po podjęciu decyzji o przyjęciu funkcji kierownika działu, Andrzej spotkał się ze swoim nowym bezpośrednim szefem. Dyrektor produkcji Michał był dość oschłym w kontaktach człowiekiem człowiekiem. Andrzej miewał z nim do czynienia jako brygadzista. Zawsze dyrektor był bardzo konkretny, skupiony na celach i zadaniach. Jakakolwiek próba rozmowy wybiegająca poza zakres pracy była przez dyrektora ucinana. Było to dla Andrzeja denerwujące. Uważał, że praca to nie tylko cele, zadania i problemy. Przychodził do firmy również po interakcje. Relacje stanowiły dla niego bardzo ważny aspekt firmy. Oschłość Michała powodowała, że czasami miał poczucie, że jest tylko trybikiem w organizacji. Potrzebował czuć, że firma to rodzina. Takie zasady przyjmował w pracy ze swoimi ludźmi. Zawsze powtarzał, że firma to drugi dom. Patrzył na swoich pracowników trochę jak ojciec, który odpowiada za przygotowanie swoich dzieci do sprawnego funkcjonowania w życiu. Miał dla nich dużo cierpliwości i zrozumienia. Wspierał je w procesie dorastania do efektywnego funkcjonowania w zespołach i realizacji zadań. Uważał, że kluczowym dla pracownika jest osobisty przykład. Pracownicy są wyczuleni na fałsz i kiedy widzą, że szef co innego mówi, a co innego robi, tracą do niego szacunek. To nie znaczy, że nie ma prawa popełniać błędów. Oczywiście, że ma. Ukrywanie ich przed pracownikami powoduje, że traci się autentyczność, bo nie można być w pełni sobą. Jest się wtedy cały czas w zagrożeniu i poczuciu „a co będzie jak to wyjdzie”.
Po rozmowie z dyrektorem produkcji Michałem Andrzej zapamiętał trzy zasady jakie będą od niego wymagane:
Andrzej lubił taki układ, bo dawał mu on poczucie zaufania ze strony szefa i samodzielności, którą bardzo sobie cenił. Pamiętał szefów, którzy mu się wtrącali we wszystko i nie słuchali jego pomysłów. Radził sobie z tym „szef ma zawsze rację, a jak nie ma, to patrz punkt pierwszy”, lecz strasznie go to wkurzało. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jeśli pomysły szefów nie wychodziły, to szukali odpowiedzialności za błędy w jego pracy i zespole. Przenosili odpowiedzialność na niego. To powodowało, że przełożeni tracili autorytet w jego oczach, a to stanowiło dla niego dużą trudność w dalszej współpracy. Znosił takich szefów, bo z czegoś trzeba było żyć, lecz ograniczał swoje zaangażowanie do koniecznego minimum.
Postanowił nie być taki jak jego przełożeni i wyrobił sobie zasadę zarządzania od dołu, że to pracownicy mają przychodzić do niego z pomysłami ponieważ widzą więcej, bo są blisko procesu i wielokrotnie przynosili mu świetne pomysły racjonalizatorskie. Zauważył również, że lepiej się utożsamiają z zadaniami jeśli je sami wygenerują. To rozwijało u nich zaangażowanie i motywację w działania.
Będąc teraz kierownikiem pamiętał, że brygadziści, a zwłaszcza młodzi, lubią się wzorować na swoich szefach i powielają ich błędy. Jak ich liderzy są nieobecni, nieczuli, agresywni. Bywają często tacy sami. Nie myślą o tym, że swoją nieobecnością, krytycyzmem i niezaangażowaniem wyrządzają krzywdę pracownikom. Znajdują uzasadnienie do takiego działania, ponieważ ich lider zachęca do takich postaw i zachowań. Miał takiego szefa będąc brygadzistą. Kiedy przyszedł do niego z prośbą o pomoc w zmotywowaniu pracownika, to mistrz mu dał radę „idź i znajdź na produkcji największego skur…. i zrób sobie od niego transfuzję krwi”. To był początek końca jego zaangażowania. Stracił całe serce do organizacji, co się przełożyło na jego pracowników. W tamtym okresie myślał, że jak jego szef tak się zachowuje to znaczy, że takie są wartości organizacji.
Andrzej bardzo zwracał również uwagę na to co mówi o firmie i przełożonych do swoich ludzi. Jeśli szef dobrze współpracuje ze swoim szefem i dobrze się czuje w organizacji, to jego pracownicy lepiej się z firmą integrują. Miał świadomość, że głównym wrogiem i sprzymierzeńcem motywacji swoich pracowników jest on sam. Pamiętał jak to było gdy wstawał o 5:00 do pracy, a w głowie tkwiły mu słowa narzekającego przełożonego, jaka to firma jest zła i jakim niewdzięcznikiem jest jego szef. Nie raz nie miał ochoty wstać z łóżka, żeby iść do tego „obozu pracy” jak to mawia młodzież, ale z czegoś trzeba było żyć.
– Całe życie się uczę jak być dobrym szefem i nie mam poczucia końca swojego rozwoju – powiedział na głos. Teraz czas na rozmowy z brygadzistami – uśmiechnął się.